Przejdź do strony głównej
25 lat LHS.pl

Ciekawostki

 
2024-05-04  

Ciekawostki

Bez otwieraczy...

Podczas budowy LHS uczestniczyło m.in. wiele młodzieży z tzw. Ochotniczych Hufców Pracy. Zazwyczaj były to dla nich dodatkowe wakacje połączone z przygodami. Kwaterowani byli nierzadko w wiejskich szkołach, a posiłki składały się głównie z żywności w konserwach. Wszystko w porządku, poza tym, że do konserw nie dołączano... otwieraczy. Większość nieotwartych puszek szła więc do śmieci.

Trochę cywilizacji i człowiek się gubi...

W dniu otwarcia linii do eksploatacji, na jednej ze stacji korespondent Polskiej Agencji Prasowej poszedł za potrzebą do toalety w jednym ze świeżo oddanych budynków. Po spuszczeniu wody w ubikacji cała zawartość wylała się na nogi reportera. Wykonawca ponoć zapomniał o szambie...

Pomniki LHS cz. II...

"Pomnikami" obiegowo nazywane są na LHS niedokończone wiadukty, jakie można spotkać na tym szlaku - (przypomnijmy: znajdują się one w Werbkowicach, Nowosielcu, dwa w Bojanowie i jeden w okolicach Pietropola). Jak wiadomo ich budowy nie ukończono nigdy ze względów ekonomicznych jakie zaistaniały na początku lat 80. w PRL (z tych samych względów nie doszła do skutku elektryfikacja linii).
Chciałbym jednak tu wspomnieć o innych pozostałościach tamtych czasów tkwiących... w nasypach.
Jak wiadomo tempo budowy LHS było wręcz mordercze. Używany sprzęt (głównie pojazdy samochodowe) psuł się. Problemem zasadniczo był serwis, gdyż przewidziana baza naprawcza sprzętu samochodowego w Zwierzyńcu była dopiero w budowie (patrz. artykuł "Z łopatami na magistralę" - Sztandar Młodych 25.07.78). Pojazdy naprawiano więc w warunkach polowych, lub - gdy usterka była poważniejsza i wymagała sprowadzenia części zamiennych - ... zasypywano.

Kilka zdań o tym w relacji jednego z ówczesnych kolejarzy:
Czasami winni byli i sami obsługujący (kierowcy) młodzi ludzie, po szybkich kursach kończonych w LOK-u na "Starach" czy nawet "Jelczach", gdy tutaj sknofrontowano ich umiejętności z "Krazami" i innymi o kilkumetrowym "dziobie" i układzie kierowniczym bez wspomagania. Każde wjechanie w leśne bagno, czy uszkodzenie na drzewie, wybojach dyskwalifikowało pojazd. Serwis był daleko, czas naglił, a sprzętu było mnogo. Kilka wywrotek ziemi zacierało ślady. Postępowano tak samo z wykolejonymi wagonami, one tkwią do dziś w wielu nasypach.

Nie pojechali pociągiem...

Pewnego dnia dwóch pracowników LHS postanowiło dostać się do Matiaszowa, na drugi brzeg Wisły. Aby tego dokonać postanowili przejechać swoim samochodem po wąskiej kładce dla pieszych, biegnącej obok przeprawy mostowej LHS. Na końcu mostu okazało się, iż kładka jest zastawiona maszynami budowlanymi. Cóż, pozostał bieg wsteczny...

Nie było lekko...

Rozmawiając z (dawnymi i obecnymi) pracownikami LHS wspominają oni życie na Linii opowiadając różne ciekawostki, które dziś powodują uśmiech na twarzy, lecz w latach 80. niejednemu zmroziły krew w żyłach.
Poniżej przedstawiam kilka wydarzeń opisanych przez Pana Zbigniewa - jednego z maszynistów pracujących na LHS w latach 80.

  • W fazie budowy linii, maszyniści będąc na pociągach roboczych, szczerze mówiąc - nudzili się i często odwiedzali sklepiki znajdujące się w wioskach i osadach znajdujących się w pobliżu linii.
    Niektorzy z nich - niewątpliwie dowcipnisie, widząc w pobliąu 'tubylców' rozmawiali ze sobą po rosyjsku. Niedługo przyszło czekać. Poszła fama, że linię obsługują "ruscy", poprzebierani dla niepoznaki w mundury polskich kolejarzy. Ludzie (cywile) byli o tym święcie przekonani.
    Sabotaże na linii też się zdarzały. Jeden z kolegow natknąl się na płozę hamulcową na moście przez San. Na szczęście most był jeszcze bez tzw. odbojnic (dodatkowych szyn rownolegle położonych wewnątrz właściwego toru, zabezpieczająch wagony przed wykolejeniem) i obowiązywało ograniczenie szybkości do 20km/h. Zatrzymali się na czas, by usunąć przeszkodę. Ja osobiście, miałem podobny przypadek. Ktoś umieścił, odpowiednio wyprofilowany (a więc musiał mieć dostęp do obrabiarek) kawałek sztabki metalowej w szczelinie na polączeniu szyn. Prowadziłem poc. ładowny więc obie lokomotywy i kilkanaście wagonów tylko nieznacznie podskoczyło nim się zatrzymałem - próżne wagony raczej by wyskoczyły. Sterczała ta przeszkoda na około 2-3 cm ponad główkę szyny, troche namęczyliśmy się usuwając ją - była porządnie zaklinowana. Było to na wysokości Stalowej Woli.
    Skąd sie brała taka nienawiść ludzi mieszkających w pobliżu linii?
    Pamiętajmy ze to był rok 1980. W sklepach brakowało wszystkiego, chodziły opowieści o wagonach (statkach) z wszelkim dobrem wysyłanym na wschód. Może ludzie naprawdę wierzyli że jeżdzą 'ruscy'. Niektórzy rolnicy faktycznie byli wściekli. Wcześniej mięli swoje pola w większości przypadków w jednym kawałku. Po budowie LHS, a jeszcze gorzej nasypu, okazało się, że muszą jechać kilka kilometrów do najbliższego tunelu pod torami chcąc dojechać na swoje pola. Było to powodem wielu procesów, wytoczonych przeciwko budowniczym linii. Z jakim skutkiem - nie wiem. Naprawdę nie byliśmy tam za bardzo lubiani.
     
  • Z poważnych wypadków w tamtych czasach był jeden. Na moście bez odbojnic i ustabilizowanych przyczółkow przez bodajże Nidę, drużyna z Sędziszowa (nazywaliśmy ich Kapeluchy) nie zwolniła do obowiązujących na tym moście 20km/h, lecz przeleciała z szybkością grubo ponad 60. Obie lokomotywy i parę pierwszych wagonów przejechało, następne wyskoczyły i stoczyły się z nasypu za mostem (w stronę Sędziszowa). Przez kilka lat było widać (po lewej stronie) pozostałości, osie, wózki wagonów, strzępy blachy, niedokładnie usuniętą rudę (wyglądającą notabene jak czarne błoto).
    Miejsce wypadku wizytowała komisja przybyła smigłowcem zza wschodniej granicy. Drużynę lokomotywową oczywiście zapuszkowano. Z autopsji.
     
  • Przyjechałem któregoś jesiennego wieczoru, na Wolę Baranowską i czekaliśmy na podmianę. Nagle lokomotywy obstąpili sokiści i oświetlając latarkami czołownice pilnie coś szukali.
    Co sie stalo?
    Pociąg jadący bezpośrednio za mną, (była to SM48 z wagonem krytym, udającym pociąg osobowy) znalazł na torach zwłoki ludzkie. Wytłumaczyłem tym panom, że uderząjac człowieka musiały by zostać ślady na czole lokomotywy. Mialem takie przypadki na torze normalnym, tym samym niemiłe, - ale zawsze - doświadczenie. Tymczasem czoło było jednostajnie zakurzone (mowiąc prościej: brudne).
    Po kilku dniach sprawa wyjaśniła się. Ofiara (mieszkaniec Durd, albo Knap) wypadku był w odwiedzinach u rodziny. Widząc stojący (mój) pociąg, chciał 'na gapę' podjechać na Wolę Baranowską.
    Jak wiadomo, wagony rosyjskie wyjątkowo nie nadają się do tego celu. Brak na nich stopni, pomostów, zderzaków (tabor na LHS jest sprzęgany za pomocą obowiązującego w krajach b. ZSRR systemu autosprzęgania SA-3 - zwanym potocznie autoszczepami; z tych względów wagony na LHS nie mają zderzaków i sprzęgów typowych dla taboru na torze normalnym 1435mm - przyp. red.).
    Każdemu rozpoczęciu hamowania towarzyszy gwałtowne szarpnięcie, z chwilą gdy pociąg usztywni się na autoszczepach 1.
    I zapewne w czasie właśnie hamowania spadł i zginąl ten nieszczęśnik.

    1 Momenty usztywniania się autosprzęgów bardzo wyraźnie słychać na nagraniu z manewrów na Sławkowie Południowym [654 kB]
    w 13. i 24. sekundzie - przyp. red.

  • Prowadziłem któregoś razu poc. ładowny z siarką z Grzybowa. Po przyjeździe do Hrubieszowa udałem się na wypoczynek do kontenera pełniącego funkcję noclegowni (pozniej noclegownia byla w budynku gdzie mieściły się wszystkie biura). Po niedługim czasie zostałem brutalnie obudzony i posądzony niemal o sabotaż. Co sie stało? Na którymś z licznych niedokończonych do dziś wiaduktów - pomników ktoś rzucił na wagon z siarką ciało zdechłego psa. Cały skład zatrzymano do odkażenia, zrobiła się wielka awantura, dochodzenia, przesłuchania, itd. Oczywiście poźniej dano mi spokoj.
     
  • Dla odmiany coś lżejszego kalibru. W piękny, letni ranek prowadziłem próżne wagony do Hrubieszowa. Zbliżałem się akurat do nieczynnej jeszcze mijanki Werbkowice, gdy z osłupieniem zobaczyłem na nieczynnym przecież semaforze wjazdowym czerwone światło "stój!" Przetarłem oczy, szturchnąłem pomocnika - widział to samo.
    Skradaliśmy się pomału do tego słupa.
    Radiotelefonów jeszcze nie było. Wziąłem więc telefon polowy i idę w stronę najbliższego gniazdka celem nawiązania łączności z jakimkolwiek pracownikiem służby ruchu.
    Mijam (oczywiście na piechotę - "stój" rzecz święta dla maszynisty) semafor i pukam się w czoło.
    Komora z czerwoną soczewką otwarta - wschodzące słońce skupiło się w soczewce "uruchomiając" nieczynny sygnalizator.
     
  • [...] Jak zapewne zdąrzył się Pan zorientować, wsród pociągów wracających z Polski, przewidziano kilka numerów dla poc ładownych. Faktycznie rzadko zdarzał się pociąg z weglem częściej była to siarka (w postaci sypkiej) z Grzybowa. Początkowo węglarki z siarką zabezpieczano plandekami, chcąc uchronić środowisko graniczące z torem, przed niewątpliwym szkodliwym zapyleniem, tym samym skażeniem. Ale gdy zorientowano się że plandeki są traktowane przez rosjan, jako niezwykle atrakcyjny prezent (bo nigdy już do Polski nie wróciły) zaprzestano dalszego dokładania do interesu.
     
  • Jak wiadomo w 80 roku, ciężko było kupić "coś do chleba" (i palenia) bez kartek, znajomości bądź protekcji. W Hrubieszowie istniał mały kiosk spożywczy przy samej szerokotorowej stacji, faktycznie dla kolejarzy. Przy odrobinie szczęścia można było kupić świeże, smaczne pieczywo bądź konserwę, najcześciej rybną. Ale jak powiedziałem- przy odrobinie szcześcia. Szczęścia nie było, gdy wcześniej byli ruscy maszyniści, wykupywali dosłownie wszystko, nie darując dżemom, cukierkom czy "dyżurnym" butelkom z octem. A z papierosami było jeszcze gorzej. Nieraz stawało się na szlaku, biegnącym m.i. przez tytoniowo-buraczano-chmielowe pola, by zerwać najlepiej z pobliskiego płotu lub stodoły brunatne (czasami złote) aromatyczne, naizane na druty suszące się tytoniowe liście. Ale to trwało krótko, tylko w sezonie zbioru powyższych. Najcześciej marzyło się tylko o papierosie. Więc nie byłem wielce zdziwiony, gdy po przyjeździe do Hrubieszowa, pomagier widząc nie opodal 2M62 [typ lokomotywy jakimi prowadzi się pociągi za naszą wschodnią granicą - przyp. red.], puścił się kłusem w kierunku ubranego w kapiący od "złota" mundur żeleznodorożnika wyglądającego przez okno swego pojezda z przyklejonym do wargi olbrzymim "biełomorem" czy innym "ochotniczeskim" cigaretem. Wychodził pewnie z założenia że skoro ruscy zapewne opróżnili już kiosk spożywczy, niech w zamian poczęstują papierosem. Trzeba było widzieć jego minę, gdy na grzeczne "towariszcz daj zakurit" usłyszał czystą polszczyzną "a niech ci ten wasz Wałęsa da."
     
  • Mile wspominam tamte lata. Była zupełnie inna atmosfera pracy na tej linii. Tam nikt się nie czepiał że zamiast rozkładowych n.p. 18 minut jechałeś 48. Fakt, najgorsza jazda była w czasie opadów deszczu, oczywiście na wzniesienie, szczególnie na odcinku Zwierzyniec - Biłgoraj. Piachu w piasecznicach uzupełnionych w Hrubieszowie, już dawno nie było dojeżdżając do Zwierzyńca, wykorzystało się go ruszając pod Hrubieszów CPN, czy będąc zatrzymanym przed wjazdem w Zawadzie, gdzie zdarzało się to często ze względu na krzyżowanie z pociągami normalnotorowymi z i do Zamościa.
    Co pozostało? Wyjechać było trzeba, więc do cylindrów hamulcowych lokomotyw wpuszczało się 1 - 1,5 atm. używając zaworów dodatkowych FD1, żeby ograniczyć do minimum poślizg zestawów kołowych. Drużyna pociągowa, cała lub sam pomocnik szedł przed czołem pociągu i sypał żwir a gdy go nie było, kładł bryły tłucznia na szynę (szyny).
    Nazywaliśmy to sadzeniem ziemniaków.
    Pociąg w tym czasie dostojnie sobie jechał sam, z szybkością około 3-5 km/h. Trwało to czasami kilometr, czasami dwa. Najgorzej było na łukach przed dojazdem do Kanionu - jak go nazywaliśmy (na wysokości Tereszpola po normalnym torze) - gdy cały skład usztywnił się na autoszczepach (autoszczepy nazywaliśmy "pięścią Breżniewa").
    Podobnie było z Gołuchowa do Łączyna, tylko tam było lżej, bo po prostej. Krótko mówiąc, urozmaicona była jazda, dzięki temu mam co wspominać.
    Kto przeszedł szkołę jazdy na LHS-e, dał już potem sobie radę wszędzie i nie straszne mu było żadne brutto (w slangu kolejowym bruttem określa się pociąg towarowy - przyp. red.), nigdzie więcej nie kursowały pociągi o planowym obciążeniu 4000 ton, w Polsce oczywiście.

 

Fatamorgana LHS

Zjawisko autentyczne, niespotykane na żadnej innej linii kolejowej w Polsce. Charakterystyka LHS sprawia, iż nadjeżdżający pociąg jest słyszany nawet do 20 minut wcześniej. Niestety, taki czas może osiągnąć jedynie wprawne ucho - normalni ludzie nie odróżniają dudnienia pociągu od tzw. tła czyli odgłosów cywilizacji i natury (szum lasu, hałas okolicznych szos, itd.). Zazwyczaj wyraźnie słychać pociąg już 10-5 minut przed przyjazdem, gdyż jego hałas rozlega się po całej okolicy (promień do 4 km). Zachwycająco można "obserwować" to zjawisko w nocy (ze względu na niwelację odgłosów tła) z wyżyny w Zarzeczu nad Sanem.
Każdy się może zapytać, czemu jest to fatamorgana. Otóż w okresie przestoju technologicznego linii zamknięć i remontów - czyli wtedy, kiedy nic nie jeździ - dość często zdarzają się tzw. pociągi widma, kiedy pociąg słychać, a nic nie jedzie. Bywały też wypadki, kiedy widziano kształt lokomotywy na horyzoncie, lub trzy trójkątne światła (autor doświadczył tego zjawiska kilka razy).
Brzmi to nieco absurdalnie, ale kto nie wierzy w powyższą historyjkę, niech przekona się na własne oczy i uszy będąc na LHS...

Komputer się nie przeliczył

Podczas projektowania LHS, do ustalania położenia mijanek uzywano maszyn cyfrowych (dziś dumnie nazywanych "komputerami"). Projektanci i wykonawcy zaprojektowali też kilka zapasowych mijanek (patrz Interaktywna Mapa LHS), które nigdy nie powstały, jednak teren pod nie został przygotowany, tak aby można było szybko położyć tory i ustawić zaplecze infrastrukturalne. Dziś już niełatwo jest odnaleźć je w terenie, gdyż część porosły chwasty i trawa (Padew Nar.), czy też zarosły drzewkami (Bojanów). Zastanawiający jest fakt rozmieszczenia niektórych mijanek - "obowiązkowo" rozmieszczone są po obu stronach przepraw mostowych, tak jak to jest np. w Motkowicach i Hajdaszku nad Nidą. Warto też wspomnieć o Padwi Narodowej i Niekrasowie nad Wisłą, z tą różnicą, iż Niekrasów istniał jako mijanka (podobnie jak Ciosmy, których funkcję przejął później Biłgoraj), lecz w późniejszym okresie eksploatacji został zlikwidowany.


Bojanów. Teren pod ew. mijankę znajduje się 100m za przejazdem po lewej stronie toru
- wyraźnie widać charakterystyczny trójkąt głowicy wjazdowej.

Nowosielec - wyraźna niwelacja terenu po lewej.
Po dwudziestu pięciu latach nadal trzyma poziom, choć porasta już drzewami.

Wojków - tu też po lewej widać niwelację.

Nazwa stacji brzmiała mało ambitnie...

Nazwy posterunków na LHS nie zawsze pokrywają się z faktycznym położeniem ich na gruntach miejscowości których nazwy na to wskazują. Dla przykładu, stacja Wola Baranowska powinna nazywać się Knapy, gdyż leży na terenie tej miejscowości. Dlaczego więc nazywa się tak jak miasteczko położone kilka kilometrów dalej?
Oficjalnie tłumaczone jest to korektami przebiegu linii podczas jej projektowania. Posterunki przesuwano w planie aby uzyskać dobrą przepustowość linii. Nieoficjalnie wiadomo jednak, iż w kilku przypadkach po prostu nazwa posterunku brzmiała "mało dumnie"...
Poniżej zestawienie posterunków LHS nie pokrywających się nazwą z ich lokalizacją:

Aktualna nazwa Powinno być
Werbkowice LHSKonopne
Zamość Bortatycze LHSWysokie
Szczebrzeszyn LHSBrody Małe
Drozdów LHSPoręby Dębskie
Wola Baranowska LHSKnapy
Gołuchów LHSWola Żydowska
Łączyn LHSLudwinów


Bliźniaki i gniazdko

Wszystkie tzw. przeprawy mostowe na LHS wyglądają podobnie - typowe przyczółki i przęsło kratownicowe - wynikało to z założeń unifikacji infrastruktury Linii. Przeprawa na rz. Nidzie jest tutaj ciekawostką - składa się z dwóch oddzielnych mostów połączonych nasypem w pradolinie rzeki.


Most na rz. Nidzie, w oddali (kilometr dalej) widoczny drugi


Wybudowanie dwóch mostów wynika z istnienia starorzecza rzeki. Trzeba przyznać, iż drugi most jest ewenementem w dziedzinie budownictwa - łączy on w sobie symbiozę cywilizacji i natury:


 

Pewne ulice na drugim końcu LHS

Ulica Hrubieszowska, której tabliczka jest obok widoczna mieści się nigdzie indziej, tylko w Sławkowie. Z reguły w małych miasteczkach nazwy ulic wylotowych opatrywane są od nazw przyległych miejscowości, tym razem nie może być o tym mowy, gdyż w pobliżu Sławkowa żadnego Hrubieszowa nie ma. Najwidoczniej ulica ta powstała w okresie, gdy doprowadzano dojazd na Dębową Górę do kompleksu stacji Dąbrowa Górnicza Cieśle (dzisiejszy Sławków Południowy).
 
Naturalnym pytaniem, jest, czy i w Hrubieszowie jest ulica Sławkowska - niestety, nie dopatrzyliśmy się jej na mapach. Kompleks stacyjny Hrubieszów LHS mieści się przy ulicy Nowej.
 

Lecz to nie koniec ciekawostek nazewniczych ze Sławkowa.
Oto ulica prowadząca do stacji Sławków Południowy LHS nosi nazwę Szerokotorowa.
 

Ciekawostki kilometrażowe

Oficjalna długość LHS to 394,650 m. Linia zaczyna się kilometrem 0,0 na moście na Bugu pod Hrubieszowem i kończy kilometrem 394,650 na zachodniej głowicy stacji Sławków Południowy w Zagłębiu Dąbrowskim.

Mało jednak kto wie, że dokładność pomiaru kończy się na przecinku, gdyż w praktyce linia ma blisko 400 km. Wynika to z kilku faktów. Po pierwsze, LHS była tyczona odcinkami przez kilka różnych zespołów projektowych. Dość często nawet w trakcie prac ziemnych zgłaszano wnioski racjonalizatorskie i wprowadzano korekty przebiegu linii, łuków czy krzywych przejściowych. Taka korekta przeprowadzona w pierwszych kilometrach szlaku, rzutuje na następne kilkaset. Ponieważ w takcie budowy linii liczył się czas i starano się nie wprowadzać chaosu związanego ze zmianami, celowo nie dokonywano korekt metrażu linii. Inna sprawa, iż odległości w jakich stoją hektometry wyznaczano prawdopodobnie prostymi przyrządami mierniczymi, niekiedy i sznurkiem mierząc raz to w osi toru, innym razem po krawędzi łuku. Efektem tego są rozbieżności między kolejnymi hektometrami wahające się od kilku do kilkunastu metrów.

Tam gdzie hektometr liczył 200 metrów

Poniższy akapit jest nieaktualny od 2013r. gdy drogowcy LHSu przeprowadzili pomiary i poprawili położenie słupków. Tekst pozostawiam jednak ze względów historycznych.

Zamość Północny była to jedna ze znanych anomalii na LHS. Odległość między słupkami 53.5 a 53.6 wynosiła do roku 2013 blisko 200 metrów. Powód był bardzo prosty i pochodził z czasów gdy budowano kolejową obwodnicę Zamościa razem z planowanym centrum komunikacyjnym na osiedlu Sitaniec. Tor LHS nie przebiega przez stację po prostej, lecz jest skorygowany ugięciem by leżeć obok znajdującego się tam peronu pasażerskiego (kiedyś planowano tu więcej torów). Kilometraż jednak odnosił się więc do toru leżącego po prostej powodując taką ciekawostkę.

Pomalowali z rozpędu

Hektometr 293.0. Dalej widoczny prawidłowy (po prawej) 293.2. Hektometry na LHS są odnawiane co jakiś czas. Słupki są bielone, kilka dni później są odmalowywane cyfry. Czasem powoduje to zabawne błędy np. przekręcone o 180° cyfry. Swoistym kuriozum jest jednak blisko czterokilometrowy odcinek prostej na Ponidziu. Znajdują się na nim dwa identycznie oznaczone słupki, jednego brakuje, słupki po stronie parzystej są oznaczone nieparzyście i na odwrót. Prawdopodobnie przy malowaniu pierwszego słupka pracownik zasugerował się poprzednim i przez następne 4 kilometry pomalował wartości słupków przesunięte o 100m.

© LHS.pl 1998-2024
 
NINIEJSZY SERWIS INTERNETOWY MA CHARAKTER INFORMACYJNY I NIE JEST ZWIĄZANY Z ŻADNYM PODMIOTEM ZARZĄDZAJĄCYM I/LUB ŚWIADCZĄCYM PRZEWOZY PO LINII KOLEJOWEJ NR 65 (LHS).
NIE GROMADZIMY DANYCH NA TWÓJ TEMAT - SERWIS NIE KORZYSTA Z MECHANIZMU tzw. CIASTECZEK (COOKIES). Broadworks Engine v. 1.05