Przejdź do strony głównej
25 lat LHS.pl

Słupek Interaktywny

 
2024-11-24  

Słupek interaktywny od kuchni

Powoli staje się małą tradycją, że opisujemy jak coś zrobiliśmy na potrzeby LHS.pl "od kuchni". Sądzimy, że takie luźne urozmaicenie od sztywnej formy trzymanej na łamach nie zaszkodzi, a wręcz uświadamia PT Klikaczy, iż autorzy serwisu LHS.pl to też ludzie, czasem wychodzący z domowych pieleszy tylko po to, aby zrealizować coś zwariowanego.

Bolesne początki...

- Pomysł na słupek interaktywny zrodził się praktycznie w momencie, w którym poznałem możliwości CGI i Perla, czyli zapewne koło roku 2000 - mówi Tomek "Ciemny" Ciemnoczułowski, założyciel i administrator serwisu.
- Pierwowzorem słupka była Interaktywna Galeria LHS, tworzona w czystym HTML (około 50 plików .htm, które ręcznie wyszły spod mojej klawiatury :) W pewnym momencie doszedlem po prostu do wniosku, że trzeba by to wszystko uprzątnąć i zautomatyzować. Było też sporo ładnych zdjęć, które można było w pewien sposób powiązać logicznie, ale do galerii się po prostu nie nadawały. I tak powstał interaktywny słupek kilometrażowy, zapoczątkowany na łamach LHS.pl.

- Z początku słupek był tworzony z założeniem, iż nie da się tradycyjną metodą fotografii analogowej sfotografować całej LHS ze względu na koszty i samą technologię (wywoływanie, skanowanie, obróbka... i straty jakości z tym związane), pozostawałem więc przy spontanicznym robieniu zdjęć co ciekawszych miejsc szlaku - z reguły były to zdjęcia obiektów inżynieryjnych.
Realizacja zadania, jakim było wdrożenie pomysłu na sfotografowanie "na poważnie" całej LHS rozpoczęła się w 2003 r. już 2h po zakupie aparatu cyfrowego (w końcu chrzest bojowy był konieczny :) Materiał ten był jednak robiony testowo - na serwerze go nie znajdziecie.

- Potem ruszyliśmy spontanicznie i "z grubej rury" - opowiada Ciemny. - Raz miałem ochotę wrócić ze Sławkowa na piechotę do Olkusza (16 km), następnego dnia wyszedłem z założeniem dojścia z Olkusza do Chrząstowic (13 km), a zaszedłem do Wolbromia (czyli 23 km). Innym razem zrobiłem trasę Kępie - Jeżówka (18 km), i tak dalej. Po dwóch miesiącach ze zdziwieniem (i momentami przerażeniem też) stwierdziłem, iż mam na dysku komputera przeszło 85 km LHSu. Szkoda, bo miało być 100 :)

Od tej pory wydarzenia zaczęły się toczyć coraz szybciej...

W chwili obecnej, gdy technologia cyfrowa poszła naprzód i jest dostępna praktycznie dla szarych ludzi, realizacja pomysłu udokumentowania LHS w postaci cyfrowej była możliwa do zrealizowania stosunkowo niedużymi kosztami (największym wydatkiem były oczywiście aparaty cyfrowe, nie licząc kosztów samochodów i pozostałego sprzętu :)). Ilość danych do obróbki jest mierzona w gigabajtach i tysiącach plików (sic!).

Co dwa aparaty to nie jeden

Jak już wspomnieliśmy, przez pół roku jaki pozostał do końca 2003 Ciemny tak mocno testował nowy aparat, że zrobił ponad 85 km szlaku pomiędzy Sławkowem a Jędrzejowem. W 2004 r. kontynuował dzieło w ramach cyklicznych corocznych spotkań LHS Team na Wyżynie Miechowskiej, pod roboczą nazwą "Charsznica".

Kiedy pod koniec roku 2004 redakcyjny kolega Tomasz "PilotHN" Kuźniak wzbogacił się o aparat cyfrowy, wydarzenia nabrały tempa.
Okazja nadarzyła się już w lutym 2005 w drodze do Zamościa, PilotHN przy asyście Krzycha (Krzysztof Bugaj) zaliczyli odcinek Niekrasów - Most na Wiśle (8 km) w zimowej scenerii. Aparat się sprawdził (i nie zamarzł, choć temperatura była w granicach 10 stopni poniżej zera... brrrr...).
Można było zatem wziąść się za ten projekt na poważnie. Na poparcie postanowienia ekipa CM Olkusz zrobiła na zimowo odcinek Klimontów - Kozłów.

Warto wyjaśnić skąd wzięło się owo tajemne hasło "CM Olkusz" w treści. Skrót CM oznaczacza na PKP Zakład Taboru, czyli popularnie mówiąc - lokomotywownię. Olkusz nie posiada tego typu obiektów kolejowych, ani na Szerokim Torze, ani normalnym. Jesteśmy dość wesołą paczką przyjaciół, więc kiedyś Krzychu (dla hecy) a później Pilot (kiedy stało się jasne, że to doskonała reklama serwisu LHS.pl) nakleili na drzwi swoich "czterech kółek" logo LHS.pl Team. W ten sposób stworzyli (oczywiście z przymrużeniem oka) teamowy "zakład taboru", i robocze wyrażenie "CM Olkusz" weszło do codziennego użycia w zespole redakcyjnym.

Od tej pory tworzenie słupka przestało być już spontanicznym przedsięwzięciem, ale stało się mniej lub bardziej starannie zaplanowanymi operacjami logistycznymi. Trzeba było tylko uwzględnić odcinek, szacowany czas, szczególnie jeśli było się uzależnionym od transportu kolejowego, a bywało że i autobusowego.
Na początek chłopakom z Olkusza pozostało "połatać" brakujące odcinki w km 300-396. Im było nieco łatwiej niż Ciemnemu (mieszkającemu na codzień w Łodzi), gdyż LHS przebiega przez Olkusz w km 377, a więc w końcówce linii, jak również ze względu na przebieg linii normalnotorowej (wzdłuż LHS i można było przemieszczać się pociągiem osobowym, co dla jednosobowych wypadów jest dość wygodne). Dodatkowo Krzychu był zmotoryzowany (i oznakowany), więc czasem robili z Pilotem dalsze wyjazdy.

Z każdym miesiącem przybywało zdjęć zrobionych przez kolegów z Olkusza, zwłaszcza że Pilot już w połowie roku dysponował własnym pojazdem. Mógł więc w pojedynkę zapuszczać się dalej od domu, gdzie na miejscu działań przemieszczał sie pociągiem. Jak na ironię zdjęcia były wykonywane od końca linii - czyli od Sławkowa. Na odcinku Bukowno-Przymiarki - Potok k. Jędrzejowa można pociągiem osobowym dotrzeć w niemal każde miejsce na szlaku, z niewielkim rozstaniem z LHS na odcinku Charsznica - Kozłów. Jednak żeby dostać się np. z Olkusza do mijanki Łączyn (Łc), trzeba dojechać pociągiem do Jędrzejowa, a następnie PKS-em do Ludwinowa (gdzie de facto znajduje się mijanka Łączyn).
Tak właśnie jednoosobowo powstał odcinek Łączyn - Sędziszów Północny (SP - obecnie Sd LHS).

Pierwsze 100 km, jakie zostały w pełni zamknięte, to w końcu ostatnia setka LHSu (km 296,0 - 394.6, maj 2005). Na dalsze odległości korzystanie z transportu publicznego okazało się jednak bardziej uciążliwe i koniecznością stało się zapewnienie go we własnym zakresie.

Cztery koła, dwie nogi

Nastał czas wypraw samochodowych.
Dotarcie do wielu miejsc, gdzie linia biegnie równolegle do toru normalnego stało się po prostu niemożliwe, choćby z powodu zawieszenia lub ograniczenia na kolei do minimum ruchu osobowego. Czyli jak to się na PKP mawia: "Niedasię" :)))
Drugim zagadanieniem, które zadecydowało o użyciu samochodu była logistyka. W latach 1999-2002 kilkudniowe wędrówki po LHS - zwane roboczo z angielska LHS Camp, miały tę wadę, iż jedynymi środkami transportu jakie stosowaliśmy były własne nogi i kolej. Bagaż w takim wypadku był istotną i najbardziej dającą się we znaki sprawą - jedzenie, wodę, ubrania, śpiwór, karimatę, namiot i sprzęt do nagrywania i fotografowania nosiło się na własnych plecach. Po przejściu kilkunastu kilometrów po torach w upale, mając na plecach kilkadziesiąt kilogramów (rekordem było zrobienie odcinka Bojanów - Padew Narodowa w ciągu jednego dnia z kilkudziesięcioma kilogramami bagażu na plecach), człowiek był wyczerpany. Przy robieniu słupka główne założenie polegało na minimalizacji bagażu podręcznego (świetnie się to sprawdziło podczas wykonywania pilotażowego odcinka Olkusz - Wolbrom) i samochód idealnie nadawał się tego celu.

Wyprawy można w zasadzie podzielić na typowe jednodniowe (lub weekendowe) wypady "na słupki" do kilkudniowych - wspomnianych wyżej Campów. Ekipa CM Olkusz operowała w odległości do 200 km od domu i zapuszczała się nawet w okolice Bojanowa (km 168). Dłuższe wyjazdy (z reguły na wschód od Wisły - najczęściej była to Zamojszczyzna i Roztocze) odbywały się z udziałem (obowiązkowym) niezmotoryzowanego kolegi Ciemnego, który ze względu na odległość dzielącą go od LHS nie mógł uczestniczyć w każdym "słupkowaniu". Dołączali do nas również pozostali koledzy (i koleżanki) , którzy dotrzymywali nam towarzystwa.

Tu wypada wspomnieć, iż cała dokumentację fotograficzną wykonano w całości przemierzając poszczególne odcinki linii na piechotę, choć w spółce zarządzającej linią LHS podejrzewano ekipę dokumentacyjną o wynajmowanie drezyny do tego celu.

Rzeszutki, czyli plener dla wytrwałych.
Raczyce.
Ciemny robi słupki w kierunku mijanki LHS.

Kierowco, wody dajcie!

Krzychu.
Jego pomoc była nieoceniona.

Niemniej ważną rolę od osoby robiącej zdjęcia miała osoba asystująca - kierowca (zazwyczaj był nim Krzychu - niezastąpiony w tej roli). Jego zadaniem było zabezpieczanie idącego po torach. Samochód zapewniał zaopatrzenie np. w urządzenia do zrzutu materiału z aparatu (laptop, databank, zapasowe akumulatory), czy napoje - szczególnie w gorące dni. Idąc na tory zabiera się w sumie podstawowe i niezbędne rzeczy typu aparat, urządzenia łączności - radio (telefon na zapas), i... obowiązkowo (!) pomarańczową kamizelkę lub ostatnio pomarańczową koszulkę LHS.pl (hit sezonu 2006 :)))


 

Kierowca zapewnia też kontakt - bezpośredni, telefoniczny (SMS) lub ostatnimi czasy radiowy. Z reguły ustawia się na następnym punkcie spotkania w odległości 2-3 km i może poinformować, np. o zbliżającym się pociągu, co daje fotografujacemu czas na usunięcie się ze szlaku i przy okazji znalezienie miejsca na odpowiednie ustawienie się do typowych zdjęć kolejowych.

PilotHN: Oczywiście nie jestem robotem i zrobienie szlaku powyżej 10 km daje się odczuć w przede wszystkim w nogach. Dlatego też od czasu do czasu zamieniamy się rolami i na szlak wychodzi Krzychu, co daje podwójne korzyści: Ja odpoczywam (przemieszczając się w samochodzie), a Krzychu fotografuje szlak, przez co nabiera wprawy i robi coraz lepsze zdjęcia :)
Fotografowanie szlaku nie jest prostą sprawą, ma bowiem swoją specyfikę i technikę, co sprawa pewną trudność, szczególnie pod słońce. Zdjęcia robi się w obie strony o różnych porach, więc chcąc zrobić jak najwięcej nie za bardzo mamy możliwość wyboru pory dnia, kiedy oświetlenie jest najlepsze, szczególnie, ze kierunek szlaku też się zmienia. Zaawansowani fotoamatorzy i wzwyż wiedzą o co chodzi, początkujący muszą sami próbować aż staną się zaawansowanymi ;).

Szefie, grafik prosimy!

Ekipa redakcyjna wypracowała sobie swoisty harmonogram interaktywizacji linii. 2-3 razy w roku staramy się pojechać większą grupą, przy okazji odwiedzić ciekawsze miejsca na LHS... Regułą jest, że wypad na wschód od Wisły to większy wyjazd, a na Roztocze i Zamojszczyznę w szczególności. Dlatego też planowanie takich wypraw przeważnie koordynuje kolega Ciemny. Taka wyprawa z konieczności staje się poważną operacją strategiczno-logistyczną, której planowanie rozpoczyna się nierzadko pół roku wcześniej (urlopy!). Ostatecznie jedzie się nie tylko "zaliczyć" kawałek linii, ale również wypocząć z dala od smrodu wielkich miast :). Jak to się potocznie mawia "doładować akumulatory", a także pozachwycać się pięknem przyrody, krórego wschodnia część Polski ma naprawdę sporo.

Podstawową rzeczą, która jest brana pod uwagę przy organizowaniu wyjazdu "na słupki", jest kilometraż szlaku, który ma ostać udokumentowany. Plan obejmuje poszczególne odcinki na każdy dzień. Do takiej ramówki ustawia się noclegi, w zależności od pory roku i odcinka. Przeważnie nocujemy na kwaterach prywatnych i tanich pensjonatach, latem również w namiotach w pobliżu linii. Ciekawsze biwaki zapewne wkrótce opiszemy :)

Niestety, ambitne nieraz plany najczęściej psuła pogoda, działo się tak szczegółnie w przypadku wyjazdów na Roztocze i Zamojszczyznę. Z tej głównie przyczyny są to do tej pory najuboższe w fotografie tereny. Stąd też trzymanie się ściśle planów "słupkowania" nie ma sensu, podobnie jak zakładanie więcej niż 10-15 km dziennie na osobę. Czasem nadrobi się plan i na drugi dzień jest czas na inne atrakcje, czasem zrobi się mniej i trzeba to uzupełnić w następne dni i zrezygnować z zaplanowanych innych zajęć. Jednak nic na siłę. Jeśli nie teraz to kiedyś, świat się nie kończy.

Podczas takich wyjazdów słupek był robiony na ogół przez 3 osoby - zdjęcia robili dwaj Tomkowie, Krzysiek ubezpieczał i koordynował położenie obu fotografujących (każdy miał do zrobienia na ogół odcinek 4-5 km). Takie rozwiązanie dawało optymalną szybkość tworzenia dokumentacji fotograficznej szlaku, miało też swoje minusy - w przypadku załamania pogody trzeba było przerywać zdjęcia. Wystarczy umiarkowane zachmurzenie, aby zdjęcia wyszły bure i pozbawione szczegółów. Powstawały w ten sposób "dziury", których z uwagi na utrzymującą się aurę i brak czasu podczas tego samego wyjazdu nie dało się już uzupełnić. Koszty takiej przerwy są spore, po pierwsze tracimy często cały dzień zdjęciowy, po drugie kilometry lecą, a paliwo (podobnie jak i całe nasze zwariowane przedsięwzięcie pod nazwą LHS.pl) finansujemy z własnych środków, więc nie jesteśmy szczęśliwi jeśli pogoda psuje nam szyki. Do plusów można zaliczyć fakt, że inni uczestnicy wypadu mieli czas na zajęcie się własnymi zdjęciami, uzupełnienie zaopatrzenia, czy przygotowanie grilla...

Ruchomy grill, prędkość zapłonu: 60 km/h

Ruchomy grill LHS.pl®
Prędkość zapłonu: 60 km/h.

Z pewnym grillem wyszła niezła historia, bowiem po przerwaniu zdjęć i nieudanej próbie rozpalenia grilla gdzieś w okolicy mijanki Miączyn, zaczęło kropić. Z uwagi na deszcz i coraz silniejszy wiatr nikt z nas nie miał ochoty dłużej pozostawać w tym miejscu, a tym bardziej pichcić kiełbasek. Jedynym sensownym wyjściem wydawalo się wrócić do Zamościa i próbować szczęścia przy motelu gdzie mielismy noclegi, co też uczyniliśmy. Jako, że szkoda było wyrzucać świeży węgiel dopiero co nasączony rozpałką, a misa grilla była już nagrzana, trzeba było wymyślić sposób przetransportowania go do Zamościa bez czekania aż ostygnie. Kolega Dresiarz (Jacek Dressler) zabrał zatem do samochodu cały grill (bez nóżek) na kartonowym pudłe na kolana. Po kilku kilometrach jazdy przy załączonych nawiewach, grill... zaczął się rozpalać (sic!). Kiedy ekipa dotarła do Zamościa, węgiel w palenisku może nie był gorący, ale na pewno mocno ciepły, że ręką nie dało się go dotknąć. Wystarczyło nieco mocniej podmuchać by grill rozpalił się na dobre.

Halo Hedwiżyn, już was widzimy

Na wypady samochód zazwyczaj był wyposażany w nieco "mocniejsze" radio przewoźne i lepszą anteną niż ręczne radiotelefony, więc kierowca, jeśli nie miał innych wyznaczonych zadań (np. zaopatrzenie), ustawiał się gdzieś pomiędzy fotografującymi i w razie potrzeby był radiową stacją przekaźnikową. Należy bowiem zauważyć, że odległość między poszczególnymi osobami była spora, i mimo iż przebywali w otwartym terenie nierzadko mieli problemy z nawiązaniem łączności przez ręczne radiotelefony. Podobnie jest z łącznością, jeśli zakładamy przejście odcinka w dwie osoby z przeciwnych kierunków.

Pamiątkowa fotka
przy setnym kilometrze LHS
podczas robienia zdjęć do ISK.
Tak było na odcinku Szozdy (Kanion) - Bilgoraj. Ciemny i Dresiarz poszli na zachód z Kanionu, PilotHN został wywieziony do Biłgoraja, skąd rozpoczął wędrówkę od wschodniego semafora wjazdowego stacji w kierunku granicy. Spotkanie nastąpiło w okolicy Hedwiżyna. Krzychu (za kółkiem i na 4 innych) służył jako zaplecze kołowe i radioprzekaźnik, pośrednicząc w rozmowach o naszych pozycjach, jadących pociągach i... uzgadniając miejsce przekazania lodów, które kupił gdzieś po drodze :).

Warto dodać, że plan sfotografowania tego odcinka powstał spontanicznie, bowiem przyjeżdżając do Kanionu rano pogoda nie dawała szans na dzień zdjęciowy. Około 15:00 kiedy mielismy wracać już do Zwierzyńca, gdzie była baza noclegowa, zaczęło się przejaśniać, naprędce wymyśliliśmy plan działań i "rzutem na taśmę" przystąpilismy do zdjęć.


Kilometrowe skoki

Podczas letniego campu 2005, ekipa liczyła tylko 2 osoby: Ciemny i PilotHN. Ponieważ Ciemny stał się szczęśliwym posiadaczem dokumentu uprawniającego do prowadzenia czterokołowych pojazdów mechanicznych do 3,5 t. więc mozna było nieco przyspieszyć słupkowanie, dzieląc się zadaniami po równo (na dwa aparaty) i zmienić system na tzw. skoki. System polegał na tym, że drugi z fotografujących oddalał się 2-3 km od miejsca, w którym rozpoczął ten pierwszy i podawał mu przez radio swoją pozycję (kilometraż linii).

Na niektórych zdjęciach
zobaczycie charakterystycznego
czerwonego VW Golfa...
Był to zazwyczaj przejazd kolejowy, zza którego rozpoczynał marsz i gdzie parkował samochód w w niewielkiej odległości (dlatego na niektórych zdjęciach zobaczycie charakterystycznego czerwonego VW Golfa zaparkowanego przy torach). Pierwszy z nich dochodził do podanego miejsca i samochodem przemieszczał się następne 2-3 km dalej, gdzie po dotarciu do jakiegoś charakterystycznego punktu w pobliżu szlaku kolejowego, pozostawiał autko i wchodził na tor, oczywiście podając przez radio pozycję rozpoczęcia i miejsce pozostawienia pojazdu (jeśli nie był widoczny ze szlaku). I tak na zmianę. Potrzebne były tylko 2 zestawy kluczyków, ale to nie problem przecież...
Podczas tego wyjazdu takim sposobem sfotografowaliśmy szlak Szczebrzeszyn (Sc LHS)- Zawada (Zd), Zamość Bortatycze (ZB) - Jarosławiec (Jr) i w przerwie pomiędzy pilotowaniem ekipy telewizyjnej TVN Turbo - odcinek Zawada - Zamość Botratycze .

System pozwolił na lepsze rozłożenie sił - czterokilometrowy odcinek robi się ok. pół godziny (o ile nie ma postojów przez światło), później mozna dać nogom odpocząć podczas jazdy i pokrzepić się chłodnym napojem z turystycznej lodówki. Pomimo, że wieczorami planuje się marszrutę na następny dzień, można na bieżąco sprawdzać na mapie dogodne drogi, ścieżki i odległości (na oko, 1km przy skali mapy 1:100 000) i dokonać zmiany na możliwie ustalonym dystansie, żeby partner się zbytnio nie forsował. Ponadto członkowie ekipy są przez cały czas w zasięgu łączności radiowej. No i czynnik pogodowy: gdy nadciągną chmury, można przerwać zdjęcia mając gotowy w całości przebyty odcinek bez tzw. "dziur". Jeśli chmura sobie pójdzie i zanim nadciągnie nowa, można się na nowo rozstawić na szlaku. Jeśli chmury postanowią dotrzymać towarzystwa na dłużej, jest do zrobienia dziewiczy odcinek w całości następnym razem, bez potrzeby powrotu by "załatać dziury". Tak było w sierpniu 2006 na odcinku Raczyce - Chmielnik - Gołuchów, gdzie chmury dały ostro popalić, jednak nie uprzedzajmy faktów.

Polskie drogi

Oczywiście bez szczegółowych map taka operacja byłaby bardzo utrudniona, choć możliwa, ale pochłonięła na pewno więcej czasu na znalezienie właściwej drogi, nierzadko była to droga gruntowa albo wręcz leśna przecinka. Doskonale sprawdzają się mapy w skali 1:100 000 (uwaga! kryptoreklama! :) wydawnictwa WZKart. Dzięki temu znamy niemal każdą drogę i ścieżkę dojazdową w pobliżu toru na całej długości linii (sic!). Nie zawsze jednak to co jest na papierze pokrywa się z tym co jest w rzeczywistości. Tak było, choćby na odcinkach Bojanów - Nowa Dęba - Durdy podczas Campu w sierpniu 2005. Z konieczności wydłużaliśmy odcinki, gdyż linia przebiega przez większe kompleksy leśne, trudny i malo przejezdny teren, choć porównując leśne ścieżki do niektórych polnych, te pierwsze były całkiem komfortowe. Terenówki jeszcze się nie dorobiliśmy, choć bywało że... "ale to już inna historia" - jak mawiał Kipling :).
I tutaj znów ostatnie słowo powiedziały chmury, bowiem w planach było dojście do przeprawy mostowej przez Wisłę, a zatrzymaliśmy się 5 km przed Wolą Baranowską (WBa). Ostatecznie ekipa CM Olkusz zamknęła ten odcinek we wrześniu tego samego roku.

Kończ waść, wstydu oszczędź!

Sierpień i wrzesień 2005 sprawił że licznik kilometrów kręcił sie dość mocno i przyniósł sporą ilość materiału. Zaledwie dwa tygodnie po letnim Campie, niezmordowany duet Krzychu - Pilot (choć podejrzewamy, że to tego drugiego bardziej nogi bolały :) podczas weekendowego wypadu z namiotem dokończyli wspomniany wyżej odcinek Durdy - Wola Baranowska - Most na Wiśle, oraz drugiego dnia Wisła - Niekrasów (Nk - mijanka odbudowana w 2006 r.) - Rytwiany, by za kolejne dwa tygodnie dociągnąć słupek przez Staszów Południowy (Stp) do Grzybowa (Gb).

LHS co prawda kończy się stacją Sławków Południowy, ale szeroki tor nie. Na zachodniej głowicy stacji rozwidla się na 3 bocznice (wg R1 - tory specjalnego przeznaczenia). Na przełomie sierpnia i września Pilot postanowił w pojedynkę zaliczyć również te trzy odcinki: Baza Przeładunku Rud - 4,7 km), CHL/CZH (nazwy funkcjonują równolegle - Centrum Handlowo-Logistyczne znajduje się na terenie Centrali Zaopatrzenia Hutnictwa) - 1,9 km oraz Polski Gaz (d. Topgas) - 2,1 km.

We wrześniu 2005 r. Ciemny z Pilotem wybrali się na długi weekend (od czwartku do soboty) z zamiarem sfotografowania odcinka od Niska do Biłgoraja. Udało się to dopiero w kolejnym dniu, pierwszego dnia zdjęciowego początkowo świeciło piękne słońce, lecz niebo zachmurzyło się praktycznie w godzinę po wejściu z aparatami na tory. Udało się zrobić jedynie 5 km od Niska do Zarzecza (do Huty Deręgowskiej zabrakło niecałych 2,5 km). Następnego dnia mięliśmy zaplanowane dalsze 20 km (po 10 na głowę), i dzień później tak samo. Szybko się jednak okazało, że tego drugiego dnia (sobota) dostaliśmy zaproszenie od Drogowców (firma TORREMS - pozdrawiamy!) na roboty na szlaku w pobliżu mijanki Huta Deręgowska (HD).

Została zaplanowana wymiana przejazdu nieopodal mijanki z kompleksową wymianą podtorza. Efekt był piorunujący - w piątek korzystając ze słonecznej pogody zrobiliśmy szlak od Biłgoraja do Huty Deręgowskiej (35 km) wraz z brakującymi 2 km z małym hakiem w kierunku Sanu. Noc spędziliśmy na torach, a ściślej - dzięki uprzejmości ekipy drogowej spaliśmy w jednym z ich wagonów mieszkalnych stojących na Szerokim Torze mijanki HD. W sobotę zrobiliśmy obszerny fotoreportaż z prac i wróciliśmy do domów. Plan został wykonany z nawiązką, a stało się tak głównie za sprawą wspaniałej (z nielicznymi wyjątkami) pogody. Było niemal bezchmurnie, wrześniowe słoneczko, które już tak mocno nie grzało, a system krótkich skoków (SKS) przeszedł test w warunkach bojowych i sprawdził się doskonale.

2006, czyli dopełniamy dzieła

Do pełni szczęścia brakowało na słupku pierwszych kilkudziesięciu kilometrów na wschodzie, gdzie LHS zaczyna swój bieg. Na osłodę był jedynie dwukilometrowy odcinek od Granicy Państwa do semafora wjazdowego stacji Hrubieszów Towarowy, a potem była długa dziura aż do Jarosławca. Próby wykonania zdjęć tego szlaku miały miejsce już 2 lata wstecz, niestety za każdym razem nasze plany krzyżowała pogoda lub czynnik ludzki (o tym w dalszej części tekstu).

Ostatecznie udało się podczas wyprawy na Zamojszczyznę w maju 2006. Pierwszego dnia zdjęciowego pogoda dopisała średnio, czasem trzeba było robić nawet kilkunastominutowe przerwy czekając na światło. Efekt był taki, że resztę zdjęć trzeba było zrobić następnego dnia (na szczęście nie był to ostatni dzień wyjazdu).

Chmury: "Ostatnie słowo należy do nas"

W czerwcu i lipcu ekipa olkuska podczas jednodniowych sobotnich/niedzielnych wypadów zaliczyła szlak Łączyn - most na Nidzie - Gołuchów (Gł). Częściowo stało się tak za sprawą gry hazardowej o tajemniczej nazwie "rzut monetą". Hazard zagościł w ISK na skutek wcześniejszej weekendowej wyprawy, kiedy udało się tylko zrobić 5 km na wschód od Łączyna, później chmury objęły rządy na niebie. Szkoda :(
Kiedy następnym razem wyruszyli, mieli plan awaryjny polegający na zaliczeniu jakiejś trasy kolejowej krakowskimi szynobusami, gdyby aura nie dopisała. Pogoda z rana jakoś nie mogła się wyklarować, więc rzucili monetą.
Wygrała LHS! Chmury prawdopodobnie uznały ten wynik za ważny, więc do czasu dotarcia do miejsca, gdzie panowie ostatnim razem przegrali z pogodą, podjęły decyzję o przeszkadzaniu w zdjęciach komuś innemu i zniknęły. Pozwoliło to na dotarcie aż do zachodniej głowicy Gołuchowa.

Ostatnia większa wyprawa typu camp 2006 miała na celu dokumentację odcinka Grzybów (Gb) - Raczyce (Rc) - Chmielnik - Gołuchów. Ekipa wystartowała z Grzybowa (a dokładniej km 241.0) i bez większych postojów (choć chmurki przypomniały o sobie) dotarliśmy do mijanki Raczyce. Bezproblemowe przejście przez mijankę (w przeszłości bywało inaczej, o czym poniżej) zakończyło pierwszy dzień zdjęciowy. Następnego dnia wystartowaliśmy z Raczyc i do południa udało się zrobić nieco ponad 4 km.

I znowu postój
ze względu na brak tzw. światła...
Później zaczęła się zabawa w berka z chmurami, które licznie nadciągnęły od północy. Jako, że dalej na zachód niebo było czystsze, postanowiliśmy spróbować szczęścia od Chmielnika w kierunku wchodnim. Pogoda wykazała się jednak duża złośliwością, i do zamknięcia odcinka brakło... 900 m :(. Do wieczora zachmurzenie utrzymywało się, więc mając dzień w zapasie postanowiliśmy przenocować na biwaku mając nadzieję na zakończenie następnego dnia.

Nazajutrz pogoda zaczęła ostro grać w ciuciubabkę, bowiem podczas jazdy na niedokończony odcinek, chmury od razu zasnuły niebo. Oczekiwaliśmy do południa, aż niebo się nieco przeczyści, ale nic z tego. Wróciliśmy nad jeziorko nieopodal Chmielnika (gdzie biwakowaliśmy przez 2 noce), by wyruszyć dopiero po godzinie 16, bowiem światło rokowało jakieś nadzieje. Dość szybko uwinęliśmy się z brakującym kawałkiem i pognaliśmy z powrotem do Chmielnika, by podjąć marsz do Gołuchowa. Pierwsze pół trasy zrobiliśmy bez postojów, później zaczęły się schody. W środku lasu łapały nas chmury, więc posuwaliśmy się w iście żółwim tempie: 2-3 słupki, 15 min (średnio) postoju.
Około godziny 19:20 zapadła decyzja zamknięcia odcinka bez względu na światło. Słońce i tak chowało się za horyzontem, więc tak czy owak trzeba bylo się zbierać do domu - z materialem zdjęciowym czy bez. Poza tym była to jedyna droga powrotu do Gołuchowa.
Cały szlak Raczyce - Gołuchów z pewnością powtórzymy innym razem przy bardziej sprzyjających warunkach.

Ewolucja Niekrasowa - tu też trzymaliśmy rękę na pulsie

Później od czasu do czasu wizytowaliśmy mijankę Niekrasów (Ni), ponieważ prace przy jej odbudowie trwały i jej obraz zmienial się dość szybko. Dokonywali tego: Bartek "111" Samojeden, (nasz świeży teamowy nabytek), PilotHN oraz Krzychu, który łączył przyjemne z pożytecznym i zatrzymywal się na zdjęcia przy okazji podróży służbowych.

Przejechaliśmy kilka tysięcy kilometrów...

Hostynne.
Przy okazji robienia słupków
trafialiśmy na różne ciekawostki

...spaliliśmy więcej ropy niż gagarin na "setkę", i... zdarliśmy kilka par butów...
Przemierzanie pieszo dłuższych odcinków nawierzchni kolejowej ma swoje minusy, które dają się odczuć na szlaku. Po przejściu kilku km w upalny dzień daje się odczuć zmęczenie, mimo że marsz odbywa się w mocnych i wygodnych butach, bez nich lepiej nie wyruszać na szlak.
PilotHN: Nawierzchnia kolejowa to zabójstwo dla większości butów. Ostry tłuczeń daje się im mocno we znaki. Nie inaczej było z obuwiem trekkingowym (do łażenia po górach) pewnej (krajowej) znanej firmy produkującej sprzęt sportowy (nazwa dla zainteresowanych). Były bardzo wygodne (i dość drogie), ale chyba producent nie przewidział użytkowania ich na LHS! :) Nim przeszedłem 60 km, podeszwy zdarły się, boki porozklejały... Słowem - buty nadawały się na śmietnik, a producent nie chciał słyszeć o reklamacji... :( Nauczony doświadczeniem obecnie używam (jeszcze droższych od poprzednich) górskich butów na twardej wibramowej podeszwie i po zrobieniu podobnego dystansu mają tylko niewielkie ślady użytkowania (poza zabrudzeniami od oleju kreozotowego z podkładów :) I najważniejsze: Są wygodne i nie odczuwam zbyt mocno trudów chodzenia po torach.

Ciemny: Obecnie wszystkie kupowane przez członków teamu buty są oceniane pod kątem przydatności do chodzenia nie tylko "na codzień", lecz także na torach. Określenie "obuwie testowane na LHS" weszło nawet do użytku wewnątrz zespołu redakcyjnego. Jeśli obuwie danej firmy nie jest w stanie wytrzymać kilkukilometrowego spaceru po tłuczniu - następnym razem wybieramy inną. Absolutnym hitem okazały się welurowe półbuty firmy Helios, które sumarycznie wytrzymały ponad 150 km przejścia szlakiem po tłuczniu. Zniszczyły się po kilkuletnim użytkowaniu... podczas remontu mieszkania.

A na deser... śmietanka.

Do czasu, kiedy całe przedsięwzięcie, jakim jest ISK nie wychodziło poza zakres pojedynczych zdjęć wykonywanych "przy okazji" fotografii pociągów, obiektów inżynieryjnych, itp. nie było konieczne bezpośrednie przebywanie na torze. Kiedy w roku 2003 "słupek" wszedł w fazę fotografii cyfrowej, wędrówki po osi toru stały się koniecznością. Dla osób postronnych osoby robiące cokolwiek dziwne czynności co 100 m toru budziły powszechne zainteresowanie.

Sony DSC F717
Tymi aparatami robione były zdjęcia.
Aparaty fotograficzne jakie posiadamy nie wyglądają jak typowe aparaty fotograficzne, mają bowiem kształ litery L (patrz zdjęcie obok) i na tamte czasy były w Polsce rzadkością. Kiedyś z tego powodu doszlo do zabawnej sytuacji: Kolega Ciemny (w ramach testów świeżo zakupionego sprzętu) szedł ze Sławkowa do Olkusza. Po zachodniej stronie stacji Bukowno (Bo) jest przejazd drogowy (lub jak kto woli - kolejowy). Dróżnik, widząc w upalny dzień idącego torem człowieka w pomarańczowej kamizelce z logo LHS (.pl!), poczęstował go wodą mineralną. Zapewne aparat wydał mu się jakimś sprzętem geodezyjno-pomiarowym, w każdym razie czymś innym niż aparat fotograficzny, więc nie pytając o nic poinformował dyżurnego ruchu o obecności pracownika na szerokim torze. Ciemny postanowil nie wyprowadzać go z błędu, była to doskonała okazja do "legalnego" udokumentowania mijanki Bukowno.

Podobna sytuacja miała miejsce w Olkuszu w chwilę po zakończeniu zdjęć - przypadkowi przechodnie pytali po co są robione zdjęcia torów, czy może szykuje się jakiś remont, itp. Odpowiedź jaka została im udzielona przez Ciemnego - "Dokumentacja fotograficzna szlaku Linii Hutniczej-Szerokotorowej do celów archiwalnych" - wywołała jeszcze większe zdziwienie.

O ile fotografowanie szlaku nie nastręczało problemów związanych z niezdrowym zainteresowaniem, to przebywanie i fotografowanie w obrębie posterunków ruchu stanowiło już pewien kłopot.
Wielu Internautów, którzy widzieli słupek podczas jego ewolucji zwracało uwagę, że brakuje w nim zdjęć ze stacji i mijanek. Przez długi czas było to spowodowane obowiązującymi przepisami na PKP a także (a może przede wszystkim) podejściem ściśle określonej grupy osób pracujących na LHS, co powodowało, że w tym czasie o jakiejkolwiek współpracy ze spółką zarządzającą linią nie było mowy.
Ze strony ówczesnego Prezesa Zarządu usłyszeliśmy m.in. że "nie ma LHS dla osób prywatnych". Pojawiły się nawet oskarżenia, że istnienie serwisu LHS.pl jest nielegalne, jak i żądania jego likwidacji. Zarząd również wydał pracownikom polecenie zgłaszania SOK i przełożonym (zaś oni policji) o każdym przypadku zauważenia osób postronnych w obrębie podległego posterunku.
Słowem - zniechęcano nas intensywnie (choć nieskutecznie :) do pasjonowania się LHS. Zależności służbowe i zarządzenia dyrekcji Spółki robiły swoje, więc obawa przed kontaktami z nami była zrozumiała. Byli i tacy, dla których osoby parające się kolejowym hobby były zjawiskiem conajmniej z innej planety.

Pracownicy byli jednak ciekawi "swojej" linii. Wszystko zmieniło się w momencie gdy internet przestawał być luksusem i szczególnie w mniejszych miejscowościach stawał się normalnością, więc prywatne zainteresowane pracowników naszą witryną było coraz większe. Zachęcaliśmy więc do odwiedzania naszgo serwisu internetowego, a także przygotowaliśmy - głównie dla tych, którzy nie mają dostępu do sieci - album z blisko setką zdjęć (obecna edycja zawiera ich niemal 200), tych ogólnie dostępnych na LHS.pl jak i wybranych ciekawostek, których z różnych względów próżno szukać w sieci.

Szczebrzeszyn LHS.
Na tym semaforze Tomek skończył
(a w zasadzie od niego zaczął)
robić zdjęcia aż do Zwierzyńca Tow..

Kiedyś (sierpień 2005) zostaliśmy mile zaskoczeni przez dyżurnego jednej ze stacji na Roztoczu. Starszy pan powitał nas bardzo ciepło i zanim rozmowa się rozkręciła, zapytał czy teraz będziemy fotografować szlak od semafora na którym skończyliśmy w maju. Zamurowało nas, bo faktycznie skończyliśmy na tym semaforze. Pan dyżurny był z naszym "słupkiem" na bieżąco. :))).
Jak widać komputer nie gryzie, a internet jest dla wszystkich bez względu na wiek.

Dobre nastawienie pozwoliło wykonać słupki na kilku stacjach i mijankach. Nie robiono nam większych trudności, choć część dyżurnych chętnie widziałaby jakieś zezwolenie, upoważnienie, etc., ogólnie: "jakiś papier" z dyrekcji na poparcie naszej obecności. Były i takie miejsca, gdzie z marszu straszono nas policją i innymi służbami jak np. SOK (Strasz Okay) gdy tylko zbliżyliśmy się do nastawni. Tam trzeba było sobie odpuścić.

Przełom...

...w stosunkach z Zarządem nastąpił wraz ze zmianami personalnymi w Zarządzie Spółki w 2004 r..
Nie wdając się w personalne szczegóły od tej pory działaliśmy już za milczącą aprobatą Zarządu. Proces interaktywizacji linii przebiegał bez zakłóceń, bowiem dopiero rozpędzaliśmy się z ilością materiału zdjęciowego. Było jeszcze mnóstwo szlaku do zaliczenia, wyszliśmy z założenia, że na stacje i mijanki przyjdzie czas później.

W ciągu mijającego roku nasze stosunki z władzami Spółki ociepliły do tego stopnia, że otrzymaliśmy w lutym 2005 r. zaproszenie do Zamościa na uroczyste obchody 25-lecia LHS, a w maju - pisemne zezwolenie na poruszanie się i wykonywanie zdjęć na terenach należących do spółki, zwane przez nas "glejtem".

Owo zezwolenie było kluczem do wielu miejsc, do których dotąd nie mieliśmy wstępu. Prawo nie zabrania fotografowania infrastruktury kolejowej, więc wzmiankę o zgodzie na fotografowanie potraktowaliśmy jako formę grzecznościową głównie na użytek osób, którym okazywaliśmy ten dokument.

Efektem "glejtu" była tak olbrzymia ilość materiału fotograficznego (szczególnie z urlopowych wyjazdów), której kolega Ciemny nie nadążał obrabiać! Z tego też powodu (oraz przeprowadzki i magisterium), wiele zdjęć czekało na publikację nawet do później jesieni.

"Glejt", nie posiadał "daty ważności", więc uznaliśmy go za obowiązujący do odwołania. Wydawałoby się, że LHS stoi otworem, i można bez przeszkód fotografować brakujące odcinki szlaku. Nic bardziej mylnego!
Mimo posiadania magicznego "dokumentu z pieczątką" znalazły się osoby, które kwestionowały jego ważność. Warto przytoczyć kilka przykładów, bo są to przypadki absurdu z jakimi spotyka się wielu sympatyków kolei w Polsce.

Mijanka z betonu

W pierwszym przypadku jeden z dwóch dyżurnych (bo więcej niż jeden kręcił nosem nad tym dokumentem) pełniących służbę na jednej z mijanek rzucił tylko: "Nie interesuje mnie, liczę do pięciu i ma was nie być, bo dzwonię po policję". Drugi z panów popisał się większą fantazją: Stwierdził nieważność dokumentu, ponieważ widniała na nim data z maja 2005, (odwiedziliśmy posterunek w sierpniu lub wrześniu tegoż roku) i zażądał przyjazdu "osoby która to napisała" (członka zarządu? - przyp. aut.), albo naczelnika z Woli (Baranowskiej - przyp. aut.). Nie pozostawalo nam nic innego jak tylko postukać się w czoło z litościwym uśmiechem i wynieść się z mijanki.

Hrubieszów Towarowy też jest pechowy

Następny przypadek miał miejsce w Hrubieszowie Towarowym, gdzie bardzo nieufnie przyjęto nasz "glejt". Zakwestionowano widniejące na dokumencie pieczęć i podpis Członka Zarządu, który zostal odwołany przez Radę Nadzorczą Spółki z początkiem roku 2006. Rada odwołała w tym czasie także pozostałych członków Zarządu łącznie z prezesem (był to czas zawirowań personalnych w spółce). Pani naczelnik dość intensywnie wydzwaniała w tej sprawie do Zamościa. Namierzyła w końcu człowieka, który przygotował (za pomocą komputera i drukarki) ten dokument. Ów pan stwierdził, podobnie jak p. Naczelnik, że jest nieważny, gdyż... członek zarządu, który to podpisał... nie jest już członkiem zarządu (sic!) Idąc tym tokiem rozumowania można uznać większość obowiązujących ustaw (w tym Konstytucję RP!) za nieważne, gdyż... podpisał poprzedni prezydent... :). Zapytamy o to tego pana przy najbliższej okazji.

Przy okazji warto wspomnieć, iż nie było to nasze pierwsze podejście do tematu słupków w Hrubieszowie. Poprzednio próbowaliśmy tam zrobić zdjęcia 1 maja 2004, przy okazji wykonania fotoreportażu o tym jak wyglądał ruch na stacji granicznej LHS w momencie wejścia Polski do Unii Europejskiej. Spółka wyraziła zgodę na zdjęcia, lecz gdy przyjechaliśmy na drugi etap zdjęć (zrobić słupki w dzień) okazało się, że zgoda obowiązywała, ale tylko w nocy (bez komentarza). Efekt jest widoczny do dziś - redakcja podjęła decyzję o niepublikowaniu zdjęć zrobionych na stacji w nocy.
Tu warto dodać, iż tego dnia na wysokości zadania stanęła jednak Straż Graniczna, która wydała od ręki zgodę na wykonywanie zdjęć na granicy (dzięki temu słupek rozpoczyna się w kilometrze 0.0 zamiast np. 0.5).

Wrócmy jednak do maja 2006 r. i przypadku zakwestionowania posiadanego przez nas "glejtu".
Tym razem nie poddaliśmy się tak łatwo.
Następnego dnia Pani Naczelnik odebrała Bardzo Ważny Telefon z Zamościa, po którym była zdecydowanie bardziej skłonna do współpracy, choć nie wyrażała z tego powodu entuzjazmu. Ponieważ informacja o tej rozmowie nadeszła dosłownie gdy Ciemny, robiąc słupki od strony Werbkowic, mijał tarczę ostrzegawczą semafora wjazdowego stacji HT, ekipie pozostało wysłać delegację do Pani Naczelnik, by zawiadomić o swoim przybyciu i... otrzymać opiekuna i przewodnika w jednej osobie. :) Ciemny otrzymal przez radio sygnał S2 (w E1 - instrukcji sygnalizacji kolejowej znaczy tyle co zielone światło :) i "z marszu" razem z Pilotem wykonali dokumentację fotograficzną HT, tym samym zamykając słupkiem pierwsze 200 kilometrów LHS.

Technicznie patrząc, czyli 394.6 * 10 * 2 = 7892...

Czasem trzeba było obrobić niemałą ilośc danych...
(na screenie nieco ponad 83 km :).
Parafrazując znane zdanie wypowiadane pod koniec każdego odcinka serialu "Ulica Sezamkowa" cały ten zwariowany projekt sponsorowała tajemnicza liczba 7892. Skąd się ona wzięła? To proste - jest to długość LHS mierzona w kilometrach przeliczając to na ilość słupków hektometrowych (*10) mnożąc przez ilość stron, w którą będą robione zdjęcia (wschód, zachód = 2).
Wzór ten wyznaczył ilość zdjęć niezbedną do uwiecznienia całej LHS i umieszczenia tego w sieci (w praktyce jest to jednak około 10.000).


Kilkadziesiąt kilometrów...
to ponad gigabajt danych...


Do tak niecodziennego zadania
powstało dedykowane oprogramowanie
automatyzujące wprowadzanie danych do bazy...

Teoretycznie interaktywizacja wydaje się prostą sprawą - bierze się człowieka z aparatem i wyprawia się go na szlak, żeby robił zdjęcia. Raczej nigdy nie jest to 400 km szlaku do zrobienia naraz! Oglądając zdjęcia nie widzi się całego zaplecza technicznego i przygotowań jakie trzeba było poczynić, aby stworzyć tak gigantyczną galerię zdjęciową. Większość zdjęć cieszy oko niebieskim niebem, chmurkami, przyrodą i torami skąpanymi w letnim słońcu. Ile osób w tym momencie pomyślało sobie, że takie zdjęcia są wykonywane nierzadko przy 30°C upale, gdzie temperatura rozgrzanej słońcem nawierzchni kolejowej zbliża się do 50°C, w głowie kręci się od zapachu smaru i impregnatu z podkładów...

Czasem w kadrze pojawiały się
różne nieprzewidziane rzeczy :)
Zrobienie zdjęć (wymagające często nieco zabawy w szkołę przetrwania) to jedno. Drugą rzeczą było przetworzenie zgromadzonego materiału, tak aby był uporządkowany i logicznie widoczny na stronie internetowej. Ciemny napisał specjalnie do tego celu dedykowane oprogramowanie, które znacznie uprościło sprawę katalogowania zdjęć i wpisywania ich do bazy danych na serwerze. Pozostał jedynie aspekt graficzny, bowiem trzeba było nierzadko dokonać korekt każdego zdjęcia, zretuszować niektóre błędy (np. plamki od przelatujących przed obiektywem owadów), itd. Nieraz obróbka kilkuset metrów trwała kilka godzin... napewno z całego tego projeku zrobienie zdjęcia na szlaku jest najprzyjemnieszą rzeczą :-)

Epilog

LHS.pl
- dzięki nam możecie
zobaczyć LHS
nie ruszając się od komputera.

Porządkując w sierpniu 2006 cały dotychczas opublikowany materiał zdjęciowy stwierdziliśmy, że słupek jest prawie na ukończeniu. Pozostało trochę dziur, głównie w okolicach Kozłowa (km 327) i gdzieś pomiędzy Zarzeczem a Jaroszowcem (km 365). To akurat bez problemu uzupełniliśmy. Gorzej, że dziury wypadły obok mijanki Miączyn. Ale nie ma dla nas rzeczy niemożliwych - pod koniec listopada Krzychu, przebywając służbowo w Zamościu podjechał do Miączyna i dorobił brakujące słupki. Nie są być może rewelacyjne, zważywszy na porę roku, ale są i to jest najważniejsze!. Tym sposobem samym zakończyliśmy chyba najbardziej zwariowane przedsięwzięcie w historii kolejowego hobby w Polsce. Zapewne na tym się nie skończy, uwielbiamy przemierzać kilometry szlaku na własnych nogach, poza tym już planujemy aktualizację dawno nie odwiedzanych odcinków i powtórki zdjęciowe przy słonecznej pogodzie. A co przyniesie przyszłość? Być może kiedyś doczekamy się digitalizacji tej trasy dla jednego z popularnych symulatorów kolejowych, i każdy będzie się mógł wirtualnie przejechać po LHS? Pożyjemy, zobaczymy, a na pewno opiszemy!

To na razie tyle tytułem zakończenia tego zwariowanego przedsięwzięcia. Kiedyś dopiszemy ciąg dalszy tej strony. Może w kolejnej edycji ISK...

Zredagował Tomek Kuźniak

© LHS.pl 1998-2024
 
NINIEJSZY SERWIS INTERNETOWY MA CHARAKTER INFORMACYJNY I NIE JEST ZWIĄZANY Z ŻADNYM PODMIOTEM ZARZĄDZAJĄCYM I/LUB ŚWIADCZĄCYM PRZEWOZY PO LINII KOLEJOWEJ NR 65 (LHS).
NIE GROMADZIMY DANYCH NA TWÓJ TEMAT - SERWIS NIE KORZYSTA Z MECHANIZMU tzw. CIASTECZEK (COOKIES). Broadworks Engine v. 1.05